Żyję sobie…

Każdy człowiek ma jakieś marzenia. Kiedy jest się dzieckiem, marzy się o pójściu do szkoły. Z chwilą dorastania pojawiają się myśli o jakimś zawodzie, który dałby satysfakcję
 z wykonywanej pracy i pozwolił zaoszczędzić „trochę grosza” na godne życie. Jak uda się –przynajmniej częściowo – spełnić swoje marzenia, przepracować do emerytury ponad 40 lat, zaczyna się myśleć o godnym wypoczynku. A przede wszystkim o tym, jak się nie dać przedwcześnie zestarzeć.

Pierwszą myślą po przejściu na emeryturę było zapisanie się na uniwersytet trzeciego wieku, a potem wzięcie czynnego udziału w wykładach. Interesowała mnie historia Polski
 i świata. Jednak nie mogłam skorzystać z tych ciekawych propozycji, bo musiałam poświęcić czas rodzinie. Pomyślałam sobie, że codzienne wstawanie na mszę świętą uchroni mnie od długiego wylegiwania się w łóżku, a trochę ruchu na świeżym powietrzu dobrze mi zrobi. Połączyłam obowiązki domowe z czytaniem książek i robótkami szydełkowymi. Czasem wychodziłam na dłuższe spacery. Tęskniłam, by wyjechać za miasto i nacieszyć się pięknem przyrody, śpiewem ptaków, szumem drzew.

Częściowo moje marzenia spełniły się. Przez szereg lat mogłam spędzać letnie miesiące w rodzinnych stronach, spotykać znajomych z dzieciństwa i na łonie natury wspominać dawne czasy. Dużą radość sprawiały mi spacery Doliną Liwca, obserwowanie ptaków i wszelkich żyjątek. Rankami i wieczorami wsłuchiwałam się w klangor żurawi. Wczesną jesienią podziwiałam zawieszone na krzakach serwetki, wysnute przez pająki, pokryte rosą i oświetlone wschodzącym słońcem.

Niestety, coraz szybciej zbliżała się jesień życia. Wszystko się zmienia, wieś też. Zabrakło dla mnie tam miejsca. Trzeba było na dobre wrócić do miasta.

Zrobiło się chłodno na dworze, więc muszę zlikwidować balkonowy ogródek, część kwiatów przenieść na okno, a część na klatkę schodową. Wiadomo, że praca na świeżym powietrzu zaostrza apetyt i należałoby coś „upichcić”. Choć gotowanie nie należy do moich hobby, to produkcja domowych naleśników, pierogów czy kopytek nigdy mi się nie znudzi.
Z codziennych zakupów, zwanych przez mnie „wyprawami na targ”, znoszę warzywa
i owoce na przetwory do zimowej spiżarni. Zbliżający się listopad nastraja mnie melancholijnie. Zaczynam wspominać bliskich, współpracowników, sąsiadów, którzy odeszli. Przysiadam na ławce, patrząc na przesuwające się obłoki i myślę o swoich 84 latach, że moje życie było trudne, ale piękne.

Regina Mielniczuk